Ślub z przygodami
- Wpis 14 maja 2009
- Przez Marcin Fenger
- w Inne
- 0
Wszystko było zaplanowane i zapięte na ostatni guzik, jednak licho nie śpi i jak na złość kwadrans po drugiej rozsypała się Marzenie bransoletka. Świadkowa Kasia wzięła rozsypaną biżuterię w swoje ręce próbując ją naprawić.
Jednak to był dopiero początek problemów. Czas uciekał tego dnia szybciej niż zwykle, a Pana Młodego jak nie było, tak nie było. Utknął w korku. Auta przesuwają się w żółwim tempie. Marzena wykonuje co chwilę nerwowe telefony, a na jej twarzy rysuje się prawdziwy niepokój, momentami przechodzący w rozpacz.
Pocieszałem Marzenę, bo było jeszcze jest trochę czasu. I faktycznie, minutę później auto zajechało pod dom, jednak pech nie odstępował ich tego dnia nawet o krok. Okazało się, że w całym pośpiechu złamał się jeden kwiat w bukiecie -dramat. Zwiążcie kwiat zieloną nitką do kwiatka obok – podpowiadam nie mając żadnego innego sensownego pomysłu.
Okazuje się, że przyjechaliśmy 14:55 na miejsce. Jesteśmy na czas -myślę. Ledwie wyszli z auta zaczęły grać organy, więc szybka zmiana obiektywu i na pozycję. Stają na progu kościoła -odetchnąłem – uff.
Potem nie było już niespodzianek i narzeczeni powiedzieli sobie sakramentalne TAK.
Później były grosze na szczęście.
Przed kościołem czekała już bramka – roboty drogowe, przejazdu brak ;)
W restauracji powitano ich staropolskim zwyczajem – chlebem i solą.
Po obiedzie zaczął padać deszcz. Kiedy ustał, wybraliśmy się na kilka zdjęć do pobliskiego parku. Zaczęło się bardzo intymnie.
Nie zabrakło też spontanicznych wygłupów.
A po powrocie na salę zabawa zaczęła się na całego.
Całość zwieńczył efektowny rzut welonem.
Najnowsze komentarze