Ślub z przygodami

Wszystko było zaplanowane i zapięte na ostatni guzik, jednak licho nie śpi i jak na złość kwadrans po drugiej rozsypała się Marzenie bransoletka. Świadkowa Kasia wzięła rozsypaną biżuterię w swoje ręce  próbując ją naprawić.

Jednak to był dopiero początek problemów. Czas uciekał tego dnia szybciej niż zwykle, a Pana Młodego jak nie było, tak nie było. Utknął w korku. Auta przesuwają się w żółwim tempie. Marzena wykonuje co chwilę nerwowe telefony, a na jej twarzy rysuje się prawdziwy niepokój, momentami przechodzący w rozpacz.

Pocieszałem Marzenę, bo było jeszcze jest trochę czasu. I faktycznie, minutę później auto zajechało pod dom, jednak pech nie odstępował ich tego dnia nawet o krok. Okazało się, że w całym pośpiechu złamał się jeden kwiat w bukiecie -dramat. Zwiążcie kwiat zieloną nitką do kwiatka obok – podpowiadam nie mając żadnego innego sensownego pomysłu.

Okazuje się,  że przyjechaliśmy 14:55 na miejsce. Jesteśmy na czas -myślę. Ledwie wyszli z auta zaczęły grać organy, więc szybka zmiana obiektywu i na pozycję. Stają na progu kościoła -odetchnąłem – uff.

Potem nie było już niespodzianek i narzeczeni powiedzieli sobie sakramentalne TAK.

Później były grosze na szczęście.

Przed kościołem czekała już bramka – roboty drogowe, przejazdu brak ;)

W restauracji powitano ich staropolskim  zwyczajem – chlebem i solą.

Po obiedzie zaczął padać deszcz. Kiedy ustał, wybraliśmy się na kilka zdjęć do pobliskiego parku. Zaczęło się bardzo intymnie.

Nie zabrakło też spontanicznych wygłupów.

A po powrocie na salę zabawa zaczęła się na całego.

Całość zwieńczył efektowny rzut welonem.

Dodaj komentarz


Imię*

Email(nie będzie publikowany)*

Strona WWW

Twój komentarz*

Skomentuj

*

© Copyright Marcin Fenger Fotografia - Designed by Pexeto